Jak powszechnie wiadomo, filmy najlepiej ogląda się w kinie. Czy to jednak wciąż prawda? Takie mnie naszło pytanie, kiedy ostatnim razem opuszczałem salę kinową po seansie Gry Endera. Czas więc założyć biały fartuch, zakasać rękawy i brać się do solidnej, naukowej empirii.
Oglądanie filmu w kinie różni się od oglądania filmu w domu pod wieloma względami. Po pierwsze - klimat. Seans pozwala inaczej odczuwać emocje związane z filmem. Atmosfera oglądania w kinie pozwala każdemu na absolutne oderwanie się od zwykłych obowiązków i całkowite oddanie się filmowi. Przez te dwie godziny zupełnie nieważne stają się problemy dnia codziennego. Mnie dodatkowo nakręcają takie drobne rzeczy jak sama podróż do kina, szukanie swojego miejsca na sali, oglądanie zapowiedzi filmowych, - a podczas samego seansu - reakcja publiczności na to, co dzieje się na ekranie. Doznanie podobne do tego, jakie doświadczamy oglądając widowisko sportowe na żywo z trybun. Tego nic nie jest w stanie zastąpić.
źródło: flickr.com |
Skoro już mowa o zakłócaniu, to po drugie - hałas. Wcześniej pisałem o tym, że na sali kinowej można w pełni oddać się oglądaniu filmu. Może to być jednak trudne, gdy razem z Tobą na film wybrała się horda orków i trolli duża grupa ludzi. Charakterystyczną sprawą dla kin jest jedzenie popcornu i picie przez słomkę napojów gazowanych. Mniej znamienną, acz powszechną i zdecydowanie niemile widzianą sprawą jest wnoszenie do kina czipsów i innych chrupków. Cokolwiek by to jednak nie było, jeśli na sali jest dużo osób, to generowany poziom hałasu spowodowany mlaskaniem, smarkaniem, szeptaniem i telefonowaniem może być nie do zniesienia. W domu jest inaczej. Jesteś tylko Ty, film i cisza. To jest, o ile sąsiada nie najdzie ochota na remont.
Kiedy usłyszymy o tym, że film na który czekaliśmy wchodzi na ekrany kin, to ciężko pozostać obojętnym. Dla mnie takimi produkcjami są m. in. filmy z Jamesem Bondem. Wówczas spośród dwóch alternatyw: 1) zapłacenia za bilet; 2) czekania kilka dodatkowych miesięcy na premierę na Blu-Ray; wybieram pierwszą. Nie tylko dlatego, że jestem niecierpliwy, ale również dlatego, że chcę uniknąć spoilerów. Nowości są więc tym co przemawia na korzyść kinowego fotela.
To jeszcze nie koniec porównywania różnych aspektów oglądania filmów w kinie i w domu. Jednak by Was nie zamęczyć, zarządzam przerwę. Podsumowując, na razie mamy wynik:
kinowy fotel 3 : 1 własna kanapa
Ciąg dalszy tutaj
Tymczasem zachęcam do pisania swoich własnych opinii na temat przewagi jednego sposobu spędzania wolnego czasu nad drugim. Pozdrawiam!
Sala kinowa ze wszystkimi jej niedoskonałościami jest jednak świątynią… Ja oglądanie filmu dzielę na pierwszy raz i kolejne… Jak Pewnie nie trudno się domyślić „pierwszy raz” moim zdaniem powinien mieć miejsce w sali kinowej, ze względu na jej czar, którym otacza oglądającego. Przygasające światła i wyciszana muzyka na chwilę przed projekcją filmu dodaje tej chwili jakiejś takiej swoistej wzniosłości i pomimo iż ta chwila jest powtarzalna to jednak musicie przyznać że chce się ja powtarzać. Poza tym w domu nie da się odtworzyć warunków panujących w sali kinowej z powodów technicznych(wielkość ekranu, siła dźwięku, itp… ). W domu natomiast można obejrzeć film ale tylko po to żeby odświeżyć to co już widziało się w kinie, pomijam już kwestię źródła pochodzenia kopii filmu co tez nie rzadko ma znaczenie :). W domu nie będzie tego echa panującego podczas projekcji.
OdpowiedzUsuńOglądanie filmów w domu ma jednak swoje plusy. Nie śpieszymy się na projekcję, jeśli lubimy coś przegryźć podczas oglądania możemy zrobić jakieś przekąski z tego co mamy w domu, łącznie z popijaniem piwka, co na sali kinowej nie każdemu musi się podobać. No i to co ma nie małe znaczenie to, to że film w domu możemy obejrzeć zawsze wtedy kiedy chcemy i nie musimy czekać na maraton filmowy żeby zobaczyć ulubiony film w kinie. Poza tym cena filmu w kinie ok. 30zł i na DVD ok. 10zł potrafi skłonić do wyboru domowego zacisza. Oglądam filmy na DVD i komputerze ale jednak sala kinowa zostaje u mnie na pierwszym miejscu.
Fajnie to opisałeś! Też jestem podobnego zdania. Myślę, że kino jest zdecydowanie lepszą opcją jeśli chodzi o spektakularne produkcje typu Bond. Na komedie romantyczne nie wybieram się już tak często. Teraz zacieram ręce na The Wolf of Wall Street i Hobbita!
OdpowiedzUsuńNie jestem fanem Tolkienowskiego kina drogi jeśli wiesz o co mi chodzi ale muszę przyznać że trylogia Władcy Pierścienia to było zacne kino co się tyczy Hobbita to wydaje mi się że to odgrzewany kotlet będzie bo chociaż inna to historia to nadal dzieje się w śródziemiu i obym się mylił ale niczym nowym nas nie zaskoczy, obym się mylił... natomiast ja jestem ciekaw Wyścigu to może świetnie wyglądać w kinie, spodziewam się ciekawych ujęć na torze podczas wyścigów i naprawdę dobrej roboty operatorskiej co do fabuły raczej nie będzie porywająca ale opowiadana historia warta jest zauważenia zwłaszcza ze względu na głównych bohaterów. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńHobbit. Dzisiaj sporo informacji wypłynęło na jego temat. Zwiastun, 12-minutowy vlog z planu, piosenka promująca film. Powiem szczerze, że z tym odgrzewanym kotletem masz trochę racji. Faktycznie schematy pojawiają się na nowo, stosuje podobne zagrywki. ALE mi osobiście to w ogóle nie przeszkadza :) Kiedy wyszedłem z kina po "Niezwykłej podróży" byłem tak samo oczarowany, jak po "Drużynie Pierścienia". Jackson zabrał mnie z powrotem do młodszych lat, znów pokazał piękne elfy, potężne krasnoludy i cały urok Śródziemia. I sprawił że poczułem się świetnie. "Pustkowie Smauga" może okazać się przeciętniakiem, ale jeśli znowu poczuję się, jakbym odwiedził tą magiczną krainę, będę szczęśliwy.
UsuńA Wyścig to dla mnie zagadka. Obawiam się kichy, ale chciałbym się dać zaskoczyć.
Przy "Wyścigu" kichy raczej nie ma co się obawiać... ponieważ widz nie będzie miał do czego się odnieść, wyjątek będą stanowić widzowie interesujący się historią wyścigów formuły 1 bądź osoby, które osobiście mogą coś powiedzieć o życiu głównych bochaterów. Natomiast my zwylki połykacze celulojdowych historii raczej nie wyczujemy "bujdy na resorach"jaką być może będzie chciał nam wcisnąć reżyser. Natomiast co się tyczy "hoobbita" to mówimy o dwóch moim zdaniem różnych sprawach, a mianowicie o warsztacie autora filmu i guście widza. Ja to widzę tak, świat Śrudziemia już widziałem w poprzedniej trylogi, od pięknych łąk, malowniczych wiosek po surowe krainy, nie porośnięte zupełnie niczym. Co do fauny tych krain to jest równie malownicza jak sama przyroda, mamy tu ludzi, troli, orków cudnej urody elfy, smoko-podobne latające potwory, olbrzymy oraz wszystko to co istnieje w naszym świecie ale u Tolkiena jest kilkanaście razy większe, ptaki, pająki itp... Ale to już było i co dalej, ano nowa historia i nowe przygody, ale to też już było. Mamy ponownie doczynienia z powielonym schematem i o ile za pierwszym razem przy "Drużynie Pierścienia" nie było to wyczuwalne bo wszystko było kraszone tym malowniczym krajobrazem oraz wszystkimi jego mieszkańcami, to przy "Hobbicie" już będzie inaczej ponieważ jeżeli niczym nadzwyczajnym nas nie zaskoczą to będzie to napoleońskie zwycięstwo. O bym się mylił... (też lubię oglądać te elfickie kobiety...) I tak jak mówiłem na wstępie sala kinowa jest u mnie zawsze na pierwszym miejscu :D
OdpowiedzUsuńZawsze traktowałem kino jako świątynię. Uwielbiałem chodzić sam. Żadnego popcornu, żadnej coli. TYLKO FILM. Później żona, wiadomo że kino, owszem, ale to nie było to samo dla takiego cinema-freaka :) Owszem lubię rozmawiać o filmie, przeżywać. Niekoniecznie te przeżycia muszą być wyciągane na zewnątrz, od razu po seansie :). Od 4 lat gdy już mamy dzieci, teraz dwójkę, Sala kinowa przeniosła się do mnie do salonu. Specjalnie przygotowana ściana. Kolejny projektor, tym razem full HD. Obraz 300cm x 220cm i ... pauza na herbatę, pauza na uśpienie dziecka. Film czasami zaczynam oglądać w poniedziałek, dzielony na 6 części, kończę w piątek :) Życie :)
OdpowiedzUsuńFajny artykuł